,

Lista aktualności

Adam Prabucki: Do końca roku nie będzie zmian

- Rozstałem się z ŁKS-em za porozumieniem stron. Nie porzuciłem tej drużyny kosztem Lidera, miałem już wcześniej rozwiązany kontrakt, a telefon z Pruszkowa był dla mnie zaskoczeniem. Do 6 grudnia pracowałem w Łodzi, moja umowa wygasła dzień później - mówi nowy szkoleniowiec Matizolu Lidera, Adam Prabucki.

,

Długo zastanawiał się trener nad ofertą z Matizolu Lidera Pruszków? - Decyzja była szybka. Prezes pruszkowskiego klubu dodzwonił się do mnie w momencie, gdy wracałem z Łodzi do domu. Musiałem zawrócić kilkadziesiąt kilometrów, aby dojechać do Pruszkowa. Rozmowy nie były długie, bo pan Kędzierski to konkretny człowiek. Kiedy poprowadził pan ostatni trening w Łodzi? - We wtorek. Podczas rozmów z prezesem Pawłem Kędzierskim nie był pan więc już zatrudniony w łódzkim zespole? - Rozstałem się z ŁKS-em za porozumieniem stron. Nie porzuciłem tej drużyny kosztem Lidera, miałem już wcześniej rozwiązany kontrakt, a telefon z Pruszkowa był dla mnie zaskoczeniem. Do 6 grudnia pracowałem w Łodzi, moja umowa wygasła dzień później. Pan zespół z Pruszkowa zna jak mało kto. Łącznie ze sparingami przedsezonowymi, meczem ligowym oraz spotkaniem rozgrywanym w ramach Pucharu Polski rywalizował pan z tą drużyną pięciokrotnie, większość z tych konfrontacji wygrywając. To pomogło w podjęciu ostatecznej decyzji? - Na pewno ta wiedza się przydała. Dodatkowo znałem wiele dziewczyn, które tu grają. Ponieważ zdecydowałem się rozstać z klubem z Łodzi i mogłem być bezrobotny, oferta ze strony Lidera była prawdziwym zrządzeniem losu. Poprowadził pan niewiele treningów. Dopiero poznaje zespół, ale ma pan zapewne swoje przemyślenia na temat postawy drużyny w obecnym sezonie. Czego brakowało tej drużynie do osiągania lepszych rezultatów, bo wobec przedsezonowych deklaracji dziewiąte miejsce, nie należy traktować jako sukces klubu. - Trudno mi oceniać, po tak krótkim czasie. Jedno mogę jednak powiedzieć z pełnym przekonaniem: mój poprzednik, kolega Arek Koniecki, wykonał kawał dobrej pracy. Dużo serca włożył w pracę z tym zespołem, do tego dobrze go przygotował do sezonu. Dziewczyny na treningach wylały przecież hektolitry potu i za to też należy im się uznanie. W tym momencie nie wiem, dlaczego kilka spotkań nie potoczyło się po myśli tego zespołu, skąd przyszły porażki we własnej hali oraz fatalny rezultat w Brzegu. Stopniowo będziemy do tego dochodzić. Na razie spokojnie przyglądam się zespołowi. Czym dłużej będę pracował, tym więcej będę miał do powiedzenia. Na dzień dzisiejszy nie mogę być recenzentem tej sytuacji. Najbliższy mecz z Tęczą Leszno w sobotę, pozostało więc do niego niewiele czasu. Będzie pan próbował coś zmienić, czy też bardziej będzie polegał na asystencie Jacku Rybczyńskim, który ten zespół zna lepiej? - Trudno w tak krótkim czasie dokonać wielu zmian. Możemy apelować o większe zaangażowanie zespołu, o walkę, o determinację. Oczywiście będziemy się starali przygotować do konfrontacji z Tęczą, na tyle, na ile jesteśmy w stanie to zrobić w danym momencie. Nie mogę nic gwarantować, ale bardzo bym chciał, abyśmy ten mecz wygrali. Prowadzony przez pana ŁKS mimo nie najmocniejszego składu oraz stosunkowo krótkiej ławki rezerwowych osiągał dobre wyniki głównie dzięki zaangażowaniu poszczególnych zawodniczek. Czy to także ma być główną siłą Matizolu Lidera? - Wszystkie zespoły, które prowadziłem do tej pory, a było ich już kilka, zawsze wykazywały się dużym zaangażowaniem. Nie wyobrażam sobie, że w tym wypadku będzie inaczej. Jakby pan scharakteryzuje najbliższego rywala pruszkowianek, czyli drużynę Tęczy Leszno? - To bardzo niewygodny zespół. Dobrze wybiegany, z dobrą grą jeden na jeden kilku zawodniczek. Do tego gra z wielką charyzma i determinacją. Jeżeli się nie przeciwstawi tym dziewczynom tego samego zaangażowania, walki i determinacji, to same umiejętności mogą nie wystarczyć do zwycięstwa. Prezes Paweł Kędzierski w rozmowie ze mną podkreślił, że wszystkie decyzje personalne, które ewentualnie zajdą w klubie, będą zależeć od pana. Rozumiem, że żadnych zmian do końca tego roku pan nie planuje, a w najbliższych tygodniach spokojnie przyjrzy się poszczególnym zawodniczkom? - Trudno cokolwiek powiedzieć o dziewczynach po jednym czy dwóch dniach treningu. Dajmy sobie czas do końca roku kalendarzowego. Zostały nam trzy mecze ligowe, zobaczymy jak to będzie wyglądało po tym czasie. Czy potrzebne będą zmiany, a jeśli tak to jakie. W związku z pana przyjściem do Pruszkowa mówiło się w środowisku o różnych potencjalnych transferach. Na chwilę obecną są to plotki, a może coś jednak jest na rzeczy? - Nie ma żadnych przymiarek, także na dzień dzisiejszy nie możemy mówić o jakichkolwiek nazwiskach. Pana asystentem dalej będzie Jacek Rybczyński? - Tak! Mam nadzieję, że razem będziemy stanowić zgrany zespół. Oby nasza praca przyniosła wymierne korzyści, aby ten zespół grał jak najlepiej. Jak się pan czuje po powrocie do żeńskiej koszykówki? Ta przerwa, wyłączając ostatnie kilka miesięcy w ŁKS-ie, była dość długa... - Rzeczywiście długo nie byłem w lidze żeńskiej. Początki miały miejsce w Gdyni, gdzie z drużyną Foty Porty, obecnie Lotosu, wywalczyłem mistrzostwo Polski w 1998 roku i awansowałem do Euroligi. Następnie krótko, bo przez dwa miesiące, pracowałem w Toruniu, a później na zasadzie porozumienia pomiędzy klubami przeszedłem do Polpharmy Starogard Gdański. Od tego czasu pracowałem już z mężczyznami. Będę starał się przenosić te wzorce na grunt żeński. Dużo ciepłych słów słyszałem na ten temat w Łodzi, może podobnie uda się przystosować zespół Matizolu Lidera.