,

Lista aktualności

Agnieszka Makowska: Rodzice propagowali sport

- Rodzice zawsze propagowali sport, aby dziecko jeszcze bardziej mogło się rozwijać. Oboje rodziców mam po AWF-ie, byli lekkoatletami. Mama próbowała namówić mnie na lekkoatletykę, ale nie dała rady - mówi o początkach swojej przygody z koszykówką Agnieszka Makowska, zawodniczka MUKS-u Poznań.

,

Kiedy zaczęła się twoja przygoda z koszykówką? - Ile lat temu to było, nie pamiętam, w każdym bądź razie na pewno stara piąta klasa podstawówki u trenera Sadłowskiego. Jak wspominasz swoje początki? - Byłam wyróżniającą się zawodniczką, często wyjeżdżałyśmy na turnieje, a obozy sportowe organizowane były dwa razy do roku. Jak dla mnie w tym okresie najciekawsze były ciągłe wyjazdy na mecze, zgrupowania, to że żyłam nie tylko szkołą. Rodzice nie protestowali przeciwko twojej grze w koszykówkę? - Nie, zawsze propagowali sport, aby dziecko jeszcze bardziej mogło się rozwijać. Oboje rodziców mam po AWF-ie, byli lekkoatletami. Mama próbowała namówić mnie na lekkoatletykę, ale nie dała rady. Chęć rywalizacji a przede wszystkim gra na kontakcie spowodowała, że wybrałam koszykówkę. Nie miałaś problemu z pogodzeniem gry w koszykówkę z obowiązkami takimi jak szkoła? - Nie, z tym akurat nie miałam kłopotów, a przynajmniej nie w szkole podstawowej. Problemy zaczęły się w liceum, gdy dołączyłam do zespołu ekstraklasy. Częstsze treningi oraz dalekie wyjazdy wymusiły nieobecności w szkole co skutkowało słabszymi ocenami, jednak było to jeszcze możliwe do pogodzenia. Nauczyciele patrzyli na ciebie przychylniej, z tego względu że grałaś w koszykówkę? - Na pewno nie było żadnej taryfy ulgowej, zresztą na studiach pewien wykładowca zapytał się co jest dla mnie ważniejsze, studia czy uczelnia? Jego nie interesowało co studenci robią poza zajęciami. Ostatecznie ukończyłaś studia? - Tak, z dwuletnim poślizgiem, ale udało się. Jaki kierunek? - Organizacja i Zarządzanie na Politechnice Łódzkiej. Kiedy postanowiłaś poważnie zająć się koszykówką? - Próbowałam ciągnąć jedno i drugie, czyli szkołę i koszykówkę tak długo jak było to możliwe. W momencie gdy na studiach zaczęły się problemy, zastanawiałam się czy nie postawić jednak na szkołę, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Mogłam zakończyć naukę, uzyskałam tytuł magistra i dalej "gram w kosza". Dlaczego ostatecznie koszykówka? - Przede wszystkim dlatego, że jest to sport kontaktowy. Mogłam wybrać siatkówkę, czy proponowaną lekkoatletykę, jednak koszykówka to jest dawka adrenaliny, kontakt z rywalem, któremu często można się zrewanżować. Jak wyglądały warunki do trenowania na początku twojej kariery w porównaniu do obecnych? - To są dwa różne światy. W MKS-ie funkcjonowały comiesięczne składki członkowskie, piłki były nawet gumowe, buty również nie były najlepsze, typowo chińskie tenisówki. Walczono o to by znaleźć lepszy sprzęt. Jak pojawiły się skórzane piłki to zawsze ten kto przychodził pierwszy na trening miał lepszą piłkę. Sala była dostępna praktycznie zawsze. Miałyśmy treningi w godzinach lekcyjnych, więc wtedy był może jakiś problem, ale w godzinach popołudniowych zarezerwowanych na treningi klubowe mogłyśmy zostawać nawet dłużej. Najpierw grałaś w MKS Jedynce Łódź, później nadszedł czas na Pabianice i w końcu ŁKS Łódź. - W MKS-ie przeszłam praktycznie wszystkie kategorie wiekowe, od żaczków po kadetki. Po ukończeniu podstawówki trafiłam do Pabianic, gdzie spędziłam 4 lata, tak jak trwało liceum, więc to były takie etapy szkolne. Od I roku studiów zdecydowałam się na ŁKS Łódź, choć były jeszcze inne oferty. Tutaj udało się przebić do podstawowej piątki. Cztery lata spędzone w ŁKS-ie i niewątpliwie sukces, jakim był brązowy medal mistrzostw Polski. - Tak, to był ogromny sukces, jak na warunki finansowe w tamtych czasach dla tego klubu. Kiedy patrzysz na ten medal, wracają wspomnienia? - Tak, jak najbardziej. To są niesamowite wspomnienia, zwłaszcza uroczystość dekoracji. Sądzę, iż każdy kto przyczynił się do zdobycia medalu zawsze będzie wspominał to z sentymentem. Po ŁKS-ie przyszła kolej na Odrę Brzeg. Dlaczego zdecydowałaś się odejść z łódzkiej drużyny? - Przede wszystkim ze względów finansowych. Klub od wielu lat miał problemy finansowe i tak nie można było egzystować. Ja już byłam coraz starsza i nie chciałam być na utrzymaniu rodziców. Mimo wszystko w ŁKS-ie było chyba jednak więcej przyjemnych chwil, tym bardziej że w czerwcu 2005 roku zadebiutowałaś w kadrze. - Miałam wtedy dobry sezon przy trenerze Andrzeju Nowakowskim. Stawiał na mnie, jako jedną z młodszych zawodniczek, grałam regularnie, przynosiło to efekty, a później dostałam powołanie do kadry i nastąpił debiut. Powołanie było dla mnie szczerym zaskoczeniem. Jak wspominasz swój debiut? - To był bodajże mecz z Czechami, choć tak naprawdę bardziej pamiętam spotkanie z Niemkami, ale na pewno byłam zestresowana i dumna z możliwości gry z orzełkiem na piersi. W kadrze rozegrałaś dziesięć spotkań. - Były to jednak spotkania towarzyskie. Wyjazd na uniwersjadę do Turcji jak na razie zakończył przygodę z reprezentacją. Na chwilę obecną jestem w tak zwanej bardzo szerokiej kadrze. Myślisz o podstawowej reprezentacji? - To zależy od tego jak będę prezentować się na boisku, aby otrzymać powołanie trzeba być wyróżniającym się graczem. Druga sprawa to odpowiedź na pytanie kto będzie trenerem reprezentacji. Każdy trener ma swoją koncepcję gry i specjalnie pod nią formułuje skład. Ale gdzieś tam w głębokiej podświadomości mam "marzenie" by się w niej jeszcze znaleźć. Po Odrze Brzeg przyszedł czas na transfer do Tęczy Leszno, która wtedy nie była topowym zespołem... - Jak przyszłam do Tęczy to nie było wielkich nazwisk, zawodniczek, które coś znaczyłyby w lidze. Byłyśmy zespołem dobranym pod względem charakteru, jak to się mówiło - dziewczyny z charakterem. Walczyłyśmy do końca na boisku, wiele spotkań wygrałyśmy po walce, zostawiłyśmy dużo zdrowia i serca na parkiecie. Zajęłyśmy czwarte miejsce w lidze, był to wynik ponad oczekiwania i nawet zarząd klubu był pod wrażeniem. W kolejnym sezonie pojawiła się presja, aby utrzymać ten poziom? - Oczywiście, że presja się pojawiła, tym bardziej że pojawiły się również wzmocnienia. Zespół jednak nie tworzył kolektywu, nie stanowiłyśmy tej jedności, nie było zasady jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Późniejsze problemy pozasportowe również wpłynęły niekorzystnie na końcowy wynik. I w końcu nadszedł czas na krótki epizod w Hiszpanii. - W przypadku Hiszpanii chodziło o to, żeby dograć do końca sezon, nie chciałam wypaść z obiegu. Pod koniec stycznia dostałam z Tęczy wypowiedzenie w trybie natychmiastowym. Nie miałam dużo czasu na załatwienie klubu w Polsce, gdyż kończyło się okienko transferowe, co stanowiło dla mnie największy problem. Jedyne wolne miejsca miał zespół z Hiszpanii, do którego ostatecznie trafiłam (Inexsa Extremadura Caceres - dop. red.). Hiszpania jest klimatycznym rajem. - Było bardzo przyjemnie. W Polsce panowała zima i temperatury na poziomie minus dwudziestu stopni Celsjusza, a ja mogłam chodzić w krótkim rękawku, jeść pyszne, świeże owoce. Wyjazd ten traktowałam jako odbudowę "psychiki sportowca", takie wczasy połączone z grą kosza. Aż przyszedł czas na sentymentalny powrót do ŁKS-u... - Czy sentymentalny to nie wiem. Złożyło się na to kilka czynników, w tym między innymi chęć skończenia studiów. Poza tym miałam jeszcze ogrom pracy, rodzice byli na miejscu, więc w razie problemów zawsze mogliby pomóc. Ponadto była wizja utworzenia nowego zespołu, i powrotu do wysokiej formy Łódzkiego Klubu Sportowego. O ponownym odejściu z ŁKS-u, tym razem do INEI AZS Poznań również zdecydowały finanse? - Niestety tak, klub miał problemy finansowe i nie było mowy, abym została tam na kolejny sezon, choć istniała taka możliwość. O wyborze klubu z Poznania zdecydowała przede wszystkim namowa trenera Szewczyka, fakt, iż jest to duże miasto z "możliwościami" oraz wtedy jeszcze powiedzmy, że sprawy sercowe. Ostatecznie warto było przejść do INEI? - I tak i nie. Znowu grałyśmy w ogonach ligi, co nie było przyjemne. Ponadto nietrafione transfery, a więc frustracja z powodu porażek. Jedyne plusy to gra w piątce i możliwość rozwoju u trenera Szewczyka oraz sezon nie zaliczony do najgorszych. Patrząc na statystyki, w INEI miałaś najlepszy sezon w karierze - 32 mecze, wszystkie w pierwszym składzie, ponad 900 minut na parkiecie i 309 punktów. W takim razie dlaczego po sezonie odeszłaś do MUKS-u? - Była propozycja żeby zostać w INEI, lecz ja mam niestety pecha do spraw finansowych, gdyż i tym razem to było problemem. Praktycznie byliśmy dogadani, wystarczył tylko podpis prezesa, lecz nagle przyszła do klubu wiadomość, że miasto wycofuje połowę przeznaczonych funduszy, co wiązało się ze zmianą propozycji kontraktu. Wiadomo, że jeśli ktoś ma dostać znacząco mniejszą wypłatę, to będzie szukał sobie nowego klubu. Czy oprócz propozycji MUKS-u były jeszcze inne oferty? - Jak najbardziej były, jednak nie chcę wymieniać nazw klubów. Myślałam o wyjeździe za granicę, lecz po problemach w Hiszpanii, gdzie również były kłopoty natury finansowej, nie podjęłam ryzyka. MUKS to młody zespół, jednak między innymi opcje wzmocnień ze Stanów Zjednoczonych spowodowały, że postanowiłam podjąć wyzwanie. Nie żałujesz, że nie wyjechałaś za granicę? - Na razie jestem zadowolona i na pewno nie żałuję. Wyznaję zasadę, iż wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. W przyszłości chciałabyś jeszcze spróbować swoich sił poza granicami naszego kraju? - Ciężko na razie o tym mówić, bo nie wiadomo jak dalej potoczy się życie, mam tu na myśli też stały związek. Wiadomo, że jeśli spotka się kogoś ważnego to nie chce się go zostawiać na cały sezon. Jednakże nigdy nic nie wiadomo. Miałaś jakieś sentymenty w trakcie meczu MUKS-u z INEĄ AZS? - Przed meczem działacze zachowali się bardzo miło, jednak na boisku nie ma sentymentów, jesteśmy rywalkami i walczymy o zwycięstwo. Poza tym to były derby, prestiżowe spotkanie zespołów z Poznania, które walczą o środki finansowe na przyszły sezon, a tym samym o byt w najwyższej lidze. Ile masz czasu wolnego w trakcie dnia? - Jak są dwa treningi to nie za dużo, gdyż po przyjściu z porannych zajęć, czas zabrać się za sprzątanie, gotowanie, po drodze jeszcze jakieś zakupy i to wszystko dość długo trwa. Następnie krótka regeneracja sił, później następny trening, w sumie zbyt dużo czasu dla siebie nie mam, ewentualnie wieczorem, ale to już pora na telewizję, książkę czy czas dla znajomych. Masz jakąś ulubioną formę spędzania wolnego czasu? - Ostatnio siedzę za długo w Internecie, ale lubię też czytać książki. Jako najbardziej doświadczona zawodniczka dajesz rady młodszym koszykarkom, czy zostawiasz to trenerom? - Wolę się nie wtrącać, jest to zadanie trenerów. Jednak mój charakter czasami nie pozwala na bierne przyglądanie się z boku, i zdarza mi się zwracać uwagi koleżankom. Czy któraś z młodych zawodniczek ma szansę na zrobienie dużej kariery? Mam na myśli przede wszystkim umiejętności oraz mentalność i sposób prowadzenia się poza boiskiem. - Oczywiście, że tak. W pierwszym zespole nie zauważyłam, aby dziewczyny miały jakikolwiek problem z prowadzeniem się poza treningami, więc to jest bardzo pozytywne. Natomiast po sposobie zachowania się na treningach i meczach uważam, że mają szansę aby zaistnieć w przyszłości jak najbardziej. Jednak zależy to tylko od nich czy dalej będą solidnie pracować. Skąd wziął się twój pseudonim - "Szopen"? - Znowu musimy się cofnąć do lat podstawówki. To była szkoła z basenem. Moi rodzice uważali, że za dużo czasu spędzam na suszeniu włosów i zbyt często spóźniam się na lekcje matematyki, więc obcięli mi włosy. Później po basenie wychodziłam z taką "szopą", że wszyscy stwierdzili, iż jestem "Szopenem" i tak zostało do dziś. Jest jakiś trener, którego wspominasz najmilej? - W przypadku trenerów nigdy nie miałam takiej zmiany jak u trenera Nowakowskiego, gdyż dzięki niemu i jego podejściu do mnie, fakt iż zdecydował się postawić na mnie w ŁKS-ie, zdobyliśmy brąz i za to mu dziękuję. Późniejsza praca sprawiła też, że trafiłam do reprezentacji. Miałaś kiedyś chwile zwątpienia, na zasadzie "po co mi ta koszykówka, może lepiej to rzucić"? - Oczywiście, że były takie chwile, zwłaszcza kiedy przegrywałyśmy kolejne mecze. Przychodzi taki moment załamania, że tyle trenujemy a nie przynosi to efektów, po co nam to, lepiej się zająć studiami, może dzięki temu znajdziemy jakąś dobrą pracę. Na całe szczęście do takiego wniosku jeszcze nie doszłam. Robię to co lubię i jak na razie jestem zadowolona. Czy był jakiś mecz, który będziesz pamiętać do końca życia? - To była walka o wejście do czwórki w sezonie, gdy zdobyłyśmy brązowy medal, bodajże mecz z Olsztynem. W rywalizacji do trzech zwycięstw było 2-2. Ostatnie spotkanie rozgrywane było w Łodzi. Po pierwszej połowie przegrywałyśmy, lecz w drugiej zaczęłyśmy odrabiać straty. Końcówka meczu i moje wejście zapadały mi w pamięci, gdyż ostatecznie udało się wygrać i wejść do najlepszej czwórki. Szał radości na trybunach i w całym zespole. - Dokładnie. W dodatku w tym sezonie, gdy zdobyłyśmy medal hala przy al. Unii była wypełniona kibicami po brzegi. Na każdym meczu było mnóstwo fanów, tej atmosfery nie zapomnę do końca życia. Sezon jest krótki, w takim razie co robisz po jego zakończeniu, oprócz odpoczynku? - Wcześniej, gdy chodziłam na studia, uczyłam się. Ostatnia sesja była w lipcu, chyba że miałam jakieś egzaminy w "kampanii wrześniowej" to wtedy też nauka była w sierpniu. Tak naprawdę zostawał jeden miesiąc prawdziwego wypoczynku. Dopiero od dwóch sezonów mam więcej wolnego czasu. W tym czasie odwiedzam rodzinne strony, znajomych, wypoczywam w ciepłych krajach, również się dokształcam bo koszykówka to nie wszystko.