07.05.2011 06:35, Rozmawiał: Adam Wall
Arkadiusz Koniecki: Interesuje nas medal
- Z każdym kolejnym sezonem Lider się rozwija. Z klubu, który nie miał doświadczenia w Ford Germaz Ekstraklasie, staliśmy się zespołem ze ścisłej ligowej czołówki. Teraz chcemy zrobić kolejny krok, czyli wejść w układ czterech najlepszych drużyn w Polsce - mówi trener Matizolu Lider Pruszków, Arkadiusz Koniecki.
07.05.2011 06:35, Rozmawiał: Adam Wall
Prezes PTS Lidera Pruszków Paweł Kędzierski nie tak dawno w rozmowie ze mną zapewniał, że porozumienie z panem to tylko formalność. Rzeczywiście negocjacje trwały tak krótko?
- Praktycznie ich nie było. Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia.
Zarząd klubu postawił przed panem jakieś konkretne cele?
- Z każdym kolejnym sezonem Lider się rozwija. Z klubu, który nie miał doświadczenia w Ford Germaz Ekstraklasie, staliśmy się zespołem ze ścisłej ligowej czołówki. W Polsce i nie tylko zaczynamy być postrzegani jako solida firma. Teraz chcemy zrobić kolejny krok, czyli wejść w układ czterech najlepszych drużyn w Polsce.
Czyli celem w przyszłym sezonie jest wywalczenie gry w europejskich pucharach?
- Nie ma co ukrywać, to byłaby duża atrakcja dla środowiska. Występy na międzynarodowej arenie są kosztowne, ale stanowią też dużą promocję dla miasta. To tak jak ze ślubem księcia Williama i Kate Middleton. Impreza kosztowała sporo, ale promocja Wielkiej Brytanii na całym świecie była bezcenna. Tak samo jest z grą w europejskich pucharach. Jeśli miasto będzie się chciało dalej promować poprzez sport, tylko na tym zyska.
Wróćmy na chwilę do zakończonego sezonu 2010/2011. Prowadzony przez pana zespół zajął w nim piąte miejsce. Pana zdaniem było to apogeum możliwości tego składu personalnego, czy też była szansa na jeszcze lepszy wynik?
- Przed każdym sezonem jest wiele niewiadomych, głównie dotyczy to konfiguracji graczy. W ubiegłym roku pozyskaliśmy zawodniczki, które w jakiś sposób były niedoceniane w innych zespołach. Z tych koszykarek udało się stworzyć przyzwoity kolektyw. Rozpoczynaliśmy rozgrywki praktycznie w polskim składzie [z jedną Amerykanką - przyp. red A.W], ale wraz z pojawieniem się dodatkowych środków finansowych pozyskaliśmy kolejne. Tak liczna opcja amerykańska została stworzona trochę przez przypadek, bo ostatnia zawodniczka bardziej chciała się promować w Polsce, niż my ją potrzebowaliśmy. Mam tu na myśli Jareicę Hughes, która znalazła się w zespole tylko z powodu kontuzji naszych zawodniczek obwodowych. Dziewczyny za swoją postawę zasłużyły na słowa uznania. Udało nam się zająć piąte miejsce, choć celem był sam awans do ósemki. Oczywiście można mówić o niedosycie po ćwierćfinałowych meczach z Lotosem Gdynia, gdzie o wyniku spotkań decydowały detale. Byliśmy blisko sprawienia niespodzianki, jaką byłby nasz awans do półfinału. Tak się jednak nie stało. W kluczowych momentach zabrakło nam doświadczenia, a co z tym związane opanowania w końcówce spotkań.
W drugim meczu ćwierćfinałowym groźnej kontuzji doznała też najrówniej grająca obwodowa Alicja Bednarek. Jej uraz okazał się takim przysłowiowym języczkiem u wagi?
- Na naszą porażkę z Lotosem złożyło się więcej czynników niż tylko ta kontuzja. Proszę pamiętać, że byliśmy blisko wygrania meczu w Gdyni, gdzie Ala była jeszcze w pełni sił. W samej końcówce w dziecinny sposób straciliśmy jednak punkty spod kosza, a błąd kozłowania odgwizdano Adrianne Ross. Zresztą przez cały sezon nie było to odgwizdywane, a w tym meczu takich sytuacji było sporo. Przez większą część zawodów w Pruszkowie to nasz zespół dominował, ale w tych decydujących momentach dziewczyny nie wytrzymały presji. Oprócz Ali w tym drugim meczu nie wystąpiła przecież Ola Chomać, co znacznie zawęziło możliwość rotacji w kluczowych momentach.
Sportowa postawa pod koniec rundy zasadniczej nie zaszkodziła pana drużynie? Wygrywając w Łodzi z miejscowym ŁKS-em Siemens AGD zespół Matizolu Lider trafił na Lotos, który był wtedy w wybornej dyspozycji. Pod kierunkiem Greka George Dikaioulakosa na krajowych parkietach gdynianki wygrał trzynaście spotkań z rzędu, ogrywając przy tym kluby ze ścisłej ligowej czołówki. W przypadku porażki w Łodzi pana zespół zmierzyłby się z KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski. Dało się słyszeć głosy, że byłby to korzystniejszy rywal.
- To już takie wróżenie z fusów. Akademiczki w play-off okazały się zespołem z charakterem. Do awansu do finału zabrakło im tylko jednej wygranej z CCC Polkowice, choć przed startem gry w ósemkach wielu zastanawiało się, czy uda im się w ogóle wyjść poza ćwierćfinał. Moim zdaniem potencjał Lotosu i AZS-u był zbliżony, dlatego nie było większej różnicy, na kogo trafiliśmy. Zresztą nie licząc Wisły i CCC potencjał sześciu czołowych drużyn sezonu zasadniczego w ogóle był podobny.
To drugie spotkanie z Energą Toruń wielu osobom zapadnie w pamięci na dłużej. Pana zespół przegrywał w nim już różnicą siedemnastu punktów, ale zdołał doprowadzić do remisu, który zapewnił wam 5. miejsce w Ford Germaz Ekstraklasie.
- Taki jest sport, taka jest koszykówka. Nie tylko w męskim, ale także w żeńskim wydaniu. Nie raz moment, jedna akcja potrafią zmienić losy zawodów. Taki impuls wniosła do drużyny Paulina Antczak, która w krótkim odstępie czasu zablokowała dwa rzuty rywalek, pobudzając tym samym swoje koleżanki w obronie. Jej postawa na boisku sprawiła, że pozostałe zawodniczki uwierzyły w możliwość odwrócenia losów tego meczu, a gdy już doszliśmy Energę na osiem punktów znów byliśmy w grze. Zresztą wyżej mogliśmy wygrać też pierwszy mecz w Toruniu, gdzie również notowaliśmy wahania naszej dyspozycji.
Wspomniał pan o postawie Pauliny Antczak w meczu z Energą Toruń. Ona na boisku pojawiła się jako ostatnia, ale swoją postawą na boisku udowodniła, że również zawodniczki rezerwowe są w stanie decydować o losach meczu.
- Tak jak pan wspomniał, wszystkim zawodniczkom stworzyłem wcześniej szansę, ale nie udało mi się znaleźć odpowiedniego balansu drużyny. Nagle ostatnia, co do kolejności, bo nie co do znaczenia, koszykarka zafunkcjonowała i to bardzo dobrze. Zresztą Paulina ma duże możliwości, ale z racji problemów zdrowotnych nie była wstanie pokazać pełni swoich umiejętności. Z każdym razem na przeszkodzie stawały kontuzje lub choroby. Takich przerw w zakończonym sezonie Paulina miała cztery czy pięć, co bardzo utrudniło jej wypracowanie optymalnej formy. Cieszę się, że w tym ostatnim meczu pokazała się z jak najlepszej strony, mając wpływ na nasze piąte miejsce.
Oprócz wspomnianej Pauliny Antczak ważną umowę z Liderem ma jeszcze tylko Katarzyna Cymmer. A co z pozostałymi zawodniczkami? Ma pan już swoją wizję składu na przyszłe rozgrywki?
- Tak, ale nie chciałbym zdradzać szczegółów. Wspólnie z prezesem intensywnie pracujemy nad składem na przyszły sezon, co z tego wyjdzie zobaczymy. Wizję trenera zawsze trzeba jednak dostosowywać do możliwości finansowych klubu. Nie chcemy pozyskać zawodniczek, na które nas po prostu nie stać. Jednocześnie chcemy, aby zagwarantowały nam one określony poziom sportowy, dlatego na efekty trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Mamy pewne kandydatury, ale na razie nie wiadomo, czy uda nam się nakłonić te zawodniczki do gry w Pruszkowie. Dla wielu istotne są nie tylko finanse, ale także możliwość gry w europejskich pucharach, a my w tym momencie nie możemy im tego zapewnić. Zarys więc jest, ale aby znalazł swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości musi jeszcze minąć sporo czasu.
Nadchodzący sezon Lider rozpocznie już z większą liczbą Amerykanek w składzie, czy też przeobrażenie zespołu będzie następować w trakcie rozgrywek?
- PLKK to polska liga, dlatego chcemy preferować zawodniczki z naszego kraju. Rodzi się jednak pytanie, czy w określonych ramach finansowych uda nam się stworzyć silną drużynę opartą tylko na polskim składzie? W tym momencie tego nie wiemy.
Jako drugiemu trenerowi reprezentacji Polski pewnie ciężko będzie odpowiedzieć na to pytanie, ale czy jest pan zwolennikiem określanie liczby Polek na boisku, czy też ten przepis powinien być zniesiony, a o liczbie minut na boisku powinien decydować poziom sportowy?
- Gramy w lidze zawodowej, która powinna rządzić się swoimi prawami. Jeżeli będziemy mieć dużo Polek, to byłbym nawet za tym, aby na boisku przebywały jednocześnie tylko dwie zawodniczki spoza naszego kraju. Niestety w tej chwili jest olbrzymia wyrwa i nie ma wielu koszykarek na solidnym ligowym poziomie. Doskonale pokazuje to sytuacja naszej drużyny narodowej, gdzie przy kontuzji kilku zawodniczek ciężko jest je nam zastąpić. Związek powinien przyjąć określoną politykę szkoleniową, która w krótkim okresie czasu pozwoli nasycić ligi kobiece młodzieżą.