Przez kilka początkowych minut pierwszej odsłony kibice zgromadzeni w hali "Parkowa" przecierali oczy ze zdumienia. Oto kopciuszek tego meczu, czyli widzewianki, dotrzymywał kroku Wiśle, momentami grając nie tylko efektywnie, ale i efektownie. Przyjezdne nie radziły sobie z dobrze grającą Sarą Boothe, dobry początek zanotowała również Lidia Niedzielska, a cały zespół wykazywał się niebywałym charakterem i wolą walki, czym zasłużenie zbierał oklaski z trybun.
Niestety dla Widzewa, Wisła to zespół o szerokim składzie i jakościowo zdecydowanie lepszy, toteż z minuty na minutę piękny sen miejscowych gasł w oczach, a do głosu dochodził faworyt z Krakowa, bezlitośnie obnażając wszystkie braki po stronie gospodarzy. Już druga kwarta, wygrana przez Wisłę 15:28, ustawiła przebieg meczu, a niejako także jego wynik końcowy. Łodzianki nie radziły sobie pod koszem, a liczne ponowienia po stronie Wisły kończyły się łatwymi punktami. Szczególnie dobrze pokazywały się Abdi, Lavender i Quigley. Problemy z faulami Boothe i Zapart w Widzewie mocno ograniczyły siłę podkoszową łódzkiego klubu.
Po przerwie obraz gry nie uległ już zmianie. Wisła akcentowała swoją dominację w obu kwartach, Widzew zaś - na tyle na ile mógł, pokazywał przebłyski dobrej gry. Ostatecznie podopieczne Stefana Svitka wygrały w Łodzi aż 81:41, choć nawet sam trener przyjezdnych pochwalił ambicję i początek meczu w widzewskich szeregach, nie będąc w 100% zadowolonym z gry swojego zespołu w trakcie tego meczu.